Seria "
Jak wytresować smoka" liczy
obecnie trzy pełnometrażowe animacje, sześć krótkometrażowych oraz trzy
animowane seriale, a dochodzą do tego jeszcze odcinki specjalne. Świat,
gdzie żyją smoki i wikingowie, został luźno oparty na serii książek,
których autorką jest
Cressida Cowell, jednak łatwo odnieść wrażenie, że obecnie żyje własnym życiem. Najnowszy serial animowany, "
Jeźdźcy smoków: Dziewięć światów" przenosi akcję do współczesności, a "
Jeźdźcy smoków: Załoga ratunkowa"
skierowany jest do najmłodszych odbiorców, dla których oryginalna
animacja może być zbyt mroczna i poważna. Patrząc na popularność głównej
serii i mnogość tytułów odpryskowych, można było się domyślić, że
aktorska wersja pierwszego filmu serii to tylko kwestia czasu. Nowy "
Jak wytresować smoka" właśnie wchodzi do kin, ale czy oferuje coś świeżego?
Czkawka (
Mason Thames) jest synem walecznego wodza wikingów (
Gerard Butler),
jednak sam nie przepada za przemocą. Chuderlak i niezdara, w którym
trudno dopatrzeć się odwagi i zaciekłości godnej następnego przywódcy,
pewnego razu przypadkiem zestrzeliwuje z nieba legendarną Nocną Furię.
Po odnalezieniu rannego smoka chłopiec nieoczekiwanie się z nim
zaprzyjaźnia, a ten po bliższym poznaniu przypomina bardziej
przerośniętego kociaka niż krwiożerczą bestię. Czkawka postanawia
przekonać wikingów, że oba gatunki mogą żyć w zgodzie. Problemem jest
fakt, że równocześnie musi brać udział w treningu na łowcę, a tytuł ten
otrzymuje się po… zabiciu smoka na oczach całej wioski.
Odpowiedzialny za scenariusz i reżyserię
Dean DeBlois
nie wymyśla koła na nowo. Twórca podpisujący się pod wszystkimi trzema
filmami animowanymi z uniwersum smoczych jeźdźców, wychodzi z założenia,
że nie trzeba poprawiać tego, co wcześniej zadziałało. Przenosi więc
sceny z pierwszej animacji na grunt filmu aktorskiego bez najmniejszej
ingerencji w fabularny szkielet, a większość z nich odtwarza w stosunku
1:1, stosując identyczne ujęcia i ruchy kamery. Nie jestem pewien, czy
to jeszcze fanservice (miłośnicy pierwowzoru poczują się tu jak w domu,
bo również miejsca i stroje zostały pieczołowicie odtworzone) czy może
już autoplagiat (nie obowiązuje tu żelazna zasada "możesz przepisać
zadanie domowe, ale zmień trochę, żeby nauczycielka się nie kapnęła"). O
ile za remaki disneyowskich hitów odpowiadali nowi reżyserzy, o tyle
DeBlois
kręci jeszcze raz ten sam film, który pokazał światu już piętnaście lat
temu, będąc współreżyserem i współscenarzystą pierwszego "
Jak wytresować smoka".
Jednocześnie
właśnie to kurczowe trzymanie się pierwowzoru uwypukla pewne problemy
aktorskich adaptacji. Animacja z założenia operuje pewną umownością.
Zarówno pod względem wyglądu bohaterów (często podkreślając ich fizyczny
urok i pewne przerysowane cechy charakteru), jak i pewnych właściwości
animowanych postaci (jak chociażby zwiększona odporność na obrażenia).
Sprawia to, że ich perypetie śledzimy z przymrużeniem oka, co rzadko
działa w przypadku żywych aktorów. Nieprzypadkowo w zamierzchłej
historii kina tylko nieliczni (jak
Chaplin,
Keaton czy
Lloyd)
potrafili uczynić ze slapsticku sztukę i zmusić widza do zawieszenia
niewiary w najbardziej absurdalnych sytuacjach. Aktorska wersja "Jak
wytresować smoka" ma więc ten problem, że próbuje oszukać odbiorcę na
dwóch poziomach, zapraszając go do całkowicie wymyślonego świata, w
którym jednak żyją prawdziwi ludzie. Ci, nieważne, jak dobrze byliby
dobrani do swoich ról (
Mason Thames wygląda kropka w kropkę jak Czkawka,
Nick Frost potrafi uchwycić energię Pyskacza Gbura, a
Gerard Butler
wciela się w wodza Stoicka, któremu podkładał głos), nie są postaciami
animowanymi – realizm odbiera im komiczną siłę i wynikający z projektów
postaci urok. Przez to wiele scen, zwłaszcza tych opartych na fizycznym
humorze (np. podczas treningów, w których udział biorą Czkawka, Astrid i
Sączysmark), działa gorzej niż w animacji.